Karkonosze -> Gawęda -> O wyższości piwa Krakonos...
 
 

nadesłał Jan Pacholski

Nie lubię się chwalić (bo i nie mam specjalnie czym), ale skoro tu opowiada się swoje przygody związane z Karkonoszami, to opowiem Wam pewną górską opowieść, nie by imponować długością trasy, bo też i chyba specjalnie nie ma czym, ale dlatego, że jest ona dowodem na istnienie Krakonosa, czyli po naszemu Rübezahla, jednym słowem Ducha Gór.

A było to tak:

Był obóz sylwestrowy SKPS w roku 1994 (o ile mnie pamięć nie myli najpodlejszy w historii jeżeli chodzi o warunki socjalno-bytowe, a nawet odbytowe - jedno oczko na trzydzieści, czy nawet czterdzieści osób, coś w tym stylu). Z moją ówczesną osobistą narzeczoną i kursantami płci zróżnicowanej wykonaliśmy trasę o przebiegu następującym: Jarkowice - Przeł. Kowarska - Przeł. Okraj i dalej grzbietem pod Śnieżkę. W pewnym momencie nastąpiło (w Karkonoszach to przecie nic nadzwyczajnego) gwałtowne załamanie pogody. Na sam szczyt nie udało nam się zatem wejść, bo tak piździało (wiem, że to brzydkie słowo, ale skoro używał go sam Tadeusz Steć, to chyba - przynajmniej na tym forum - będzie mi wolno), że nie było widać od tyczki do tyczki i to nie z powodu mgły, a z powodu ilości płatków śniegu poruszających się w płaszczyźnie horyzontalnej. Z uwagi na taką a nie inną aurę zdecydowałem się na obejście szczytu niebieskim szlakiem.

Dotarliśmy do Śląskiego Domu, warunki atmosferyczne nie ulegały poprawie. I tak siedzieliśmy w tym cholernym Śląskim Domu i usiłowaliśmy odtajać (po wejściu, gdy zdjąłem z głowy wełnianą czapkę, okazało się że jest ona lodowym szyszakiem) pogrzebałem w plecaku w poszukiwaniu czekolady. Tejże wprawdzie nie namacałem, ale - ku mojemu zdziwieniu - natrafiłem na znajomy, a mile się kojarzący kształt. Była to ni mniej ni więcej, a jakaś samotna zbłąkana butelka "Krakonosa" (světlý lezák 12%, Pivovar Trutnov). O dziwo zawartość nie zamarzła (i nie roz... butelki!). Pomyślałem - to musi być znak od Ducha Gór! Co prawda poprzedniego dnia byliśmy w rzeczonym Trutnovie, ale żeby mogła zostać choć jedna butelka wydawało mi się czymś nieprawdopodobnym. I ku zgrozie wszystkich zgromadzonych, a ku własnej uciesze niezmiernej opróżniłem nieomalże oszronioną butelkę, podczas gdy inni usiłowali rozgrzać się (za przeproszeniem) herbatą.

I co się stało? Gdy wychodziliśmy ze schroniska przestało wiać i przestał padać śnieg. Po prostu zrobiła się piękna pogoda. Czy jeszcze nie wierzycie w istnienie Ducha Gór, ja od tamtej chwili nie mam najmniejszych wątpliwości! Dla porządku dodam, że tego samego dnia powróciliśmy do Jarkowic, przy czym kursanci następnego dnia odmówili opuszczenia śpiworów. Zbójeckie ich prawo! Ja ten dzień wykorzystałem, dokładnie obejrzałem sobie karczmę rycerską w Miszkowicach, która w następnym (chyba) roku się zawaliła.

Grzegorz Krugły